To właśnie czepiacze
To nie są ci, którzy po cichu podpowiadają, pytają, dzielą się doświadczeniem. Nie. To ci, którzy czekają na okazję, by dać do zrozumienia, że oni wiedzą lepiej. Że karmisz źle, bo wybrałaś mokrą karmę zamiast suchej. Że zła strzykawka, nie taki kąt podania, złe miejsce dla transportera, złe miejsce dla kota w klatce, bo przecież to nie „izolatka”. Że przyjęłaś psa na dom tymczasowy, a nie masz ogrodu. Że plastikowa miska, że legowisko bez ortopedycznej pianki, że nie ten weterynarz.
Bo przecież ten „lepszy” weterynarz nie odebrał telefonu o trzeciej nad ranem. Albo miał pełny grafik na trzy tygodnie do przodu. Albo powiedział wprost: „Nie przyjmę, bo to nie moja specjalizacja”. Ale to wszystko nie ma znaczenia. Ty popełniłaś błąd — i trzeba ci to wytknąć.
Nie chodzi tu o realną troskę o dobro zwierząt
Bo gdyby chodziło, to czepiacz zapytałby:
Ale nie, tu chodzi o poprawność. O pokazanie, kto lepiej zna procedury. Kto przeczytał więcej forów. Kto ma większą „czystość” działań. A im więcej osób to zobaczy — tym lepiej.
Dlaczego to robią?
Czasem to osoby, które kiedyś naprawdę działały — z oddaniem, ogromnym zaangażowaniem, być może w trudnych czasach, gdy nikt nie mówił o ratowaniu zwierząt w mediach społecznościowych. Dziś jednak nie są już aktywne. Z różnych powodów: wypalenia, zmęczenia, braku czasu lub sił. Ale potrzeba bycia w centrum nadal w nich tkwi. Chcą pozostać zauważone, docenione, obecne w środowisku. Skoro już nie działają, to przynajmniej komentują. Ocenią. Podpowiedzą — często nieproszone. A gdy ktoś próbuje coś zrobić inaczej niż one same kiedyś, zaczynają czuć się zagrożone. Jakby samo istnienie nowych rozwiązań odbierało im dawną chwałę.
Czasem to osoby, które po prostu muszą mieć kontrolę. Nie wytrzymują, gdy coś dzieje się bez ich wiedzy i udziału. Gdy inni podejmują decyzje — samodzielnie, szybko, nie pytając o zgodę. Działanie innych odbierają jako zagrożenie, próbę ominięcia ich autorytetu. W ich świecie pomaganie nie może być zespołowe – wszystko musi przejść przez ich filtr, być zgodne z ich wizją. Jeśli tak nie jest — zaczynają szukać dziury w całym, publicznie krytykując i podważając.
Bywają też osoby, które nie radzą sobie z tym, że inni działają mimo trudności. Że robią coś pomimo braku środków, ludzi, czasu. I robią to skutecznie – bez fanfar, bez poklasku, bez narzekania. A przede wszystkim — bez nich. To rodzi frustrację. Zamiast uznania dla odwagi i determinacji, pojawia się chęć „przycięcia skrzydeł”. Bo skoro ktoś daje radę w warunkach, które oni uznają za niemożliwe – to może obnaża ich własne wymówki?
Czepianie się staje się więc dla nich formą samoobrony. Daje im złudzenie wpływu. Złudzenie mądrości. Przewagi. Pokazuje innym (a może przede wszystkim im samym), że oni by się tak nie pomylili, oni zawsze by mieli odpowiednią strzykawkę, oni by wiedzieli, do którego weterynarza jechać, nawet o trzeciej w nocy. To, że te sytuacje bywają nieprzewidywalne, a decyzje podejmowane są pod presją? To już nie ma znaczenia.
Zdarzają się też osoby, które nadal pomagają – ale mają po prostu łatwiejszą sytuację. Większy dom. Więcej pieniędzy. Stałe wsparcie od sponsora lub dużej fundacji. I zapominają, że inni nie mają takich zasobów. Zamiast zrozumienia – pojawia się wyższość. Nie wynika ona ze złej woli, ale z oderwania od realiów innych osób, które czasem muszą zrobić coś „na prowizorkę”, bo nie mają innego wyjścia. A to nie czyni ich gorszymi.
I wreszcie – są osoby, dla których czepianie się i poprawianie innych to sposób na dowartościowanie się. Ludzie, którzy z różnych powodów noszą w sobie kompleksy, poczucie niedowartościowania, niskiej samooceny — i próbują je zrekompensować, wskazując błędy innych. Wtedy nawet najmniejszy szczegół staje się pretekstem do pouczania, wywyższania się, grania eksperta. Nie chodzi o realną troskę o zwierzę, tylko o pokazanie: „Ja wiem lepiej. Ja jestem lepszy.”
Niektóre z tych osób da się przekonać do współpracy, jeśli poczują się usłyszane. Inne nigdy nie przestaną, bo czepianie się jest już ich tożsamością. Trzeba ich rozpoznać — i nie dać się zniechęcić.
Co w tym złego?
Wszystko. Bo każdy błąd w pomaganiu, każde działanie „na szybko” czy „po kosztach”, to nie wynik lenistwa, ale walki z rzeczywistością: braku funduszy, braku miejsc, braku ludzi, braku czasu. To nie kwestia „widzimisię”, ale decyzje podejmowane w stresie, często w pojedynkę.
A kiedy już ktoś podejmuje trud, poświęca swój czas, pieniądze, serce – i słyszy, że zrobił coś źle, zamiast „dziękuję” dostaje wykład… zaczyna się zastanawiać: po co? Po co ryzykować kolejne razy, skoro każda okazja do pomocy kończy się lekcją pokory w formie publicznego linczu?
A przecież...
Pomaganie to nie wyścig o tytuł „opiekuna roku”. To codzienne podejmowanie decyzji. Czasem lepszych, czasem gorszych. Ale zawsze podejmowanych w imieniu istot, które same o siebie nie zawalczą.
W pomaganiu zwierzętom doświadczenie i wiedza są absolutnie kluczowe. Każdy, kto działa dłużej, wie, jak ważna jest umiejętność szybkiej oceny sytuacji, znajomość chorób, objawów, zachowań, potrzeb żywieniowych czy nawet reakcji stresowych konkretnego gatunku. Ale – wbrew temu, co zdają się sądzić tytułowi czepiacze – większość ludzi nie urodziła się z całą wiedzą świata. Większość z nas nie miała okazji zaliczyć dziesięciu kursów z ratownictwa weterynaryjnego zanim pierwszy raz wzięła pod opiekę świnkę morską, psa po przejściach czy kociaka z kocim katarem. Wiedzę zdobywa się z czasem. Popełnia się błędy, próbuje, pyta, słucha. Uczymy się całe życie – i właśnie to czyni nas dobrymi opiekunami, bo jesteśmy pokorni wobec tej nauki.
Większość osób działających w terenie naprawdę chce robić dobrze. Nie zależy im na byle jakim „zaliczeniu” interwencji – zależy im na zdrowiu, bezpieczeństwie i spokoju zwierzaka. A jeśli coś robią niedoskonale, to często dlatego, że nie miały wyjścia – albo dlatego, że po prostu jeszcze nie wiedziały, że można inaczej.
I tacy ludzie – ci, którzy chcą się uczyć i rozwijać – naprawdę chętnie przyjmą każdą uwagę, jeśli tylko zostanie ona przekazana w sposób życzliwy, ludzki, z intencją pomocy, a nie upokorzenia. Może nie w formie publicznego komentarza, który brzmi jak oskarżenie, ale w prywatnej wiadomości: „Hej, widziałam, że użyłaś takiej miseczki – u mnie sprawdziła się inna, może też się przyda?”. Taka forma – wspierająca i empatyczna – może zdziałać o wiele więcej niż publiczne pouczanie.
Bo pomaganie to nie tylko działanie wobec zwierząt. To też relacja między ludźmi, którzy te zwierzęta chcą ratować. A jeśli zaczniemy się nawzajem wspierać zamiast oceniać, to zyskają na tym nie tylko opiekunowie, ale przede wszystkim — same zwierzęta.
Zamiast się czepiać – pomóż
Zanim powiesz „ja zrobiłabym to inaczej”, zapytaj: „Czego wam brakuje?”
Zamiast publicznego komentarza: napisz wiadomość prywatnie.
Zamiast oceniać – zaproponuj pomoc, kontakt, rozwiązanie.
Bo jeśli naprawdę kochasz zwierzęta – to im pomożesz. A nie będziesz walczyć z tymi, którzy już to robią.