Gdy ktoś mówi, że przyszedł po chomika, my wiemy, że to nie będzie zwykła rozmowa. To zdanie – pozornie niewinne – w Domu Gryzoni wyzwala natychmiastową gotowość bojową. Bo za chwilę znów trzeba będzie stanąć do walki o podstawy: że zwierzę to nie ozdoba, że klatka to nie meblościanka z rurkami, i że dla chomika nie zawsze znaczy dla jego dobra. Każda taka rozmowa to bitwa – czasem wygrana, czasem przegrana. Ale to właśnie w niej ważą się losy czyjegoś życia – małego, nocnego samotnika, który zasługuje na coś więcej niż kolorowy plastik.

Gdy ktoś przychodzi po chomika, pierwsze co myślimy to: „Gdzie mój miecz i zbroja?”

Są dźwięki, które wywołują u człowieka odruchy bezwarunkowe. Dzwonek do drzwi? Ktoś przyszedł. Alarm w telefonie? Czas wstać. A u nas, w Domu Gryzoni, wystarczy jedno zdanie:

– Przyszliśmy po chomika.

I nagle wewnętrznie już stoimy na baczność, gotowi do bitwy. W głowie: Gdzie moja zbroja? Miecz? Sztandar bojowy? Może jakiś kubek z napisem „Precz z piętrami!”?

Bo zaraz będzie rozmowa o… klatce.

„Kupiliśmy piękną, trzypiętrową!”



Zazwyczaj zaczyna się entuzjastycznie:

– Mamy już wszystko! Kupiliśmy piękną trzypiętrową klatkę z kolorowymi tunelami, kołowrotek w zestawie!
– A wymiary?
– No... takie... standardowe. Ale duża! Bo aż piętrowa!

I w tym momencie mamy w głowie tylko jedno: znowu ten zestaw z katalogu „chomik jako ozdoba pokoju dziecka”.

Najczęściej to właśnie ta znana wszystkim klatka – z mnóstwem plastikowych rurek, przez które nie przejdzie przeciętny palec wskazujący, a już na pewno nie chomik syryjski, chyba że zdecyduje się przejść bokiem, z zamkniętymi oczami i po uprzednim wciągnięciu brzucha. Obowiązkowo do tego gipsowa kostka zwana wapienkiem, która zamiast wzmacniać kości i zęby, wykończy chomikowi nerki.

Kołowrotek? Malutki. Taki, że może zmieściłby się tam spłaszczony krążek ryżowy, ale już nie zwierzę z kręgosłupem.

„Ale przecież było napisane: DLA CHOMIKA!”

Tak. W sklepie. Na pudełku. Tylko że producenta interesuje zysk, a nie komfort zwierzęcia. To, że jest napisane "dla chomika", nie oznacza, że to dla dobra chomika.

To, że coś jest „dla chomika”, nie znaczy, że powinno być dla chomika. Tak samo, jak pizza w kształcie marchewki nie czyni jej zdrową.

Kiedy próbujemy spokojnie tłumaczyć, że takie lokum to nie jest dobry pomysł, że chomik potrzebuje co najmniej 120x50 cm powierzchni i 20 cm ściółki, najczęściej słyszymy:

– No ale my już ją kupiliśmy!
– Dziecko się zakochało!
– Przecież babcia miała kiedyś w słoiku po ogórkach z watą i chomik żył!

I w tym momencie czujemy, że rzuciliśmy się z kłosem na wiatrak.

"To my sobie pójdziemy gdzie indziej"

I często tak się kończy. Że nie da się przekonać. Nasz podopieczny przegrywa dom – ale wygrywa życie bez tortury i cały kręgosłup. Przegrywa za to chomik ze sklepu.

Tam nikt nie powie:
„Przykro nam, ale nie możemy oddać zwierzęcia do złych warunków.”
Tam nikt nie stanie do walki o godne lokum.
Tam nikt nie zaryzykuje, że klient się obrazi.

U nas? Każda taka rozmowa to walka. Niejedna kończy się porażką. Każda zostawia po sobie frustrację.

Dlaczego to robimy, skoro to takie trudne?

Bo to jest nasz wybór. Bo uważamy, że chomik to nie rzecz. Bo dom dla zwierzaka ma być dostosowany do niego, a nie do wnętrza pokoju dziecięcego.

I chociaż czasem czujemy się jak Don Kichot walczący z wiatrakami z plexi, to robimy to dalej. Z każdą rozmową, z każdą próbą, z każdą nadzieją, że ktoś posłucha.

Bo gdy już ktoś zdecyduje się na zmianę – na odpowiednie terrarium, na ściółkę do kopania, na kołowrotek bez ryzyka urazu kręgosłupa – wtedy zwycięstwo smakuje podwójnie.