Syndrom „świeżo nawróconego”
Każda społeczność ma swoich neofitów – ludzi, którzy niedawno odkryli nowe fakty, zasady czy wartości i od razu stają się ich najgorliwszymi obrońcami. W świecie zwierząt wygląda to tak: ktoś trafia na grupę edukacyjną, dowiaduje się, że „klatka z pięterkami to zło”, „wapienko szkodzi”, „kołowrotek musi mieć minimum 28 cm”, i... zaczyna polowanie.
To nie jest złe z definicji – każdy kiedyś czegoś się nauczył. Problem zaczyna się wtedy, gdy świeżo nabyta wiedza służy nie pomocy innym, ale do biczowania tych, którzy są „jeszcze nieoświeceni”.
Edukacja bez empatii to tylko przemoc
Na papierze wszystko wygląda pięknie: szerzenie wiedzy, promowanie odpowiednich warunków, walka o dobro zwierząt. Ale w praktyce... wygląda to tak:
„Z takim podejściem to nie powinniście mieć nawet ryby w słoiku.”
„Widać, że kupione dziecku jako zabawka. Mam nadzieję, że wam zdechnie i się czegoś nauczycie.”
„Brak słów. Chcecie trzymać chomika w klatce 60 cm? To już lepiej go od razu zabijcie.”
Takie komentarze nie są wyjątkiem – to codzienność wielu grup na Facebooku. Ofiarami stają się najczęściej ludzie, którzy... przyszli po pomoc. Którzy kupili złą klatkę, bo „tak polecał sklep”, którzy szukają informacji, ale nie zdążyli jeszcze zgłębić całej wiedzy. Dostają więc nie pomoc, tylko wyrok.
Wiedza jako waluta dominacji
W wielu grupach prozwierzęcych (szczególnie gryzoniowych i króliczych) wiedza staje się narzędziem władzy. Nie służy już ochronie zwierząt, tylko budowaniu prestiżu i pozycji w hierarchii grupy. Kto zna najwięcej parametrów, norm, wymagań – ten wygrywa. Kto ma terrarium 120x60x60 z 30 cm ściółki i kołowrotkiem bez szczebelków – ten staje się idolem.
A kto dopiero zaczyna, kto jeszcze się myli, kto nie zna różnicy między wapnem a minerałami – staje się pośmiewiskiem. Niezależnie od intencji. Niezależnie od gotowości do zmiany.
Skrajna moralizacja i „słuszny gniew”
Wiele osób usprawiedliwia swoje ostre komentarze „dobrem zwierząt”. Twierdzą, że nie ma czasu na miękkie słowa, gdy w grę wchodzi cierpienie. Ale czy to naprawdę usprawiedliwia pogardę? Wyśmiewanie? Publiczne zawstydzanie ludzi?
Nie. Bo edukacja, która odrzuca człowieka, nie uratuje żadnego zwierzęcia.
Co gorsza – taka postawa może zniechęcić kogoś na zawsze. Ludzie przestają szukać informacji, bo boją się reakcji. Rezygnują z adopcji, bo czują się za głupi. Boją się zapytać, bo widzą, jak innych się traktuje.
Efekt bumerangu: kto naprawdę cierpi?
Cierpią nie tylko ludzie – choć wielu z nich na długo zapamięta „szkołę wstydu”, jaką zafundowały im internetowe grupy. Cierpią zwierzęta. Bo gdy ludzie uciekają z grup edukacyjnych, boją się zadawać pytania, trafiają do przypadkowych źródeł. Albo... po prostu robią po swojemu.
Tymczasem pomoc – prawdziwa pomoc – powinna opierać się na relacji zaufania, nie lęku. Na otwarciu na pytania, nie ich karaniu.
Zachód daje przykład – co robić inaczej?
W anglojęzycznych społecznościach coraz częściej mówi się o tzw. „kindness-first education” – edukacji opartej na empatii i dialogu. Tam normą staje się pisanie: „Hej! To super, że pytasz. Masz złą klatkę, ale to łatwe do poprawy. Chętnie pomogę”.
W Polsce wciąż króluje narracja: „Jak można być tak głupim?”.
Czas to zmienić.
Jak edukować bez przemocy?
Od wyższości do współczucia
Pomoc zwierzętom nie powinna odbywać się kosztem upokarzania ludzi. Bo nie zmienimy świata na lepszy, jeśli zaczniemy go dzielić na „tych mądrych” i „tych głupich”. Potrzebujemy wspólnoty, nie wojny. Potrzebujemy mądrej edukacji, nie publicznych chłost.
Zwierzęta nie potrzebują wojowników z ego. Potrzebują ludzi, którzy potrafią tłumaczyć – tak, by inni chcieli ich słuchać.