Ostatnie tygodnie w naszym hotelu dla gryzoni są wyjątkowo intensywne. Miejsca zapełniają się w ekspresowym tempie, a nasza recepcja (czyli my z kubkiem kawy w ręku) każdego dnia witamy nowych futrzastych gości.

Przyjeżdżają do nas świnki morskie, króliki, chomiki, koszatniczki, a nawet myszoskoczki – każdy z nich z własnym bagażem… no, może nie dosłownie, bo walizek jeszcze nie widzieliśmy. Ale każdy przywozi swój ulubiony kocyk, domek, miskę czy porcję karmy, którą zajmuje specjalne miejsce w naszej „hotelowej kuchni”.

Cieszy nas, że tak wiele osób ufa nam w opiece nad swoimi podopiecznymi. Staramy się, by każdy gość czuł się u nas bezpiecznie i komfortowo – od świeżej porcji siana po wieczorne pogaduszki przez kraty. Wiemy, że dla opiekunów to ważne, by wracając z urlopu, delegacji czy remontu, zastali swojego pupila zdrowego, zadowolonego i może nawet odrobinę rozpieszczonego.

A w tym sezonie? Można powiedzieć, że nasz hotel to małe miasteczko – w klatkach i kojcach toczy się własne życie, a w powietrzu unosi się zapach ziół, siana i… ciekawości, kto tym razem zamieszka w sąsiedztwie.

Dziękujemy, że tak chętnie powierzacie nam swoich małych przyjaciół. To dla nas najlepszy dowód, że nasza praca i troska mają sens. A teraz wybaczcie – pora na wieczorny room service.

Szczury listy piszą...

Kilka słów od naszego hotelowego podopiecznego do swojej ludzkiej mamy.
Naruszyliśmy tajemnicę korespondencji, ale tylko trochę – bo przecież to my mieliśmy zapakować list do koperty, a nas korciło, żeby zerknąć, czy przypadkiem nie prosi o dosłanie domowego swetra. Mamy nadzieję, że mama wybaczy, a szczur nie napisze skargi do Ministerstwa Gryzoni!

Kochana mamo!

Pisze do ciebie z koloni, bo kazali.

Mamo, ten hotel to jest taki, że aż mnie brzuch boli od śmiania. Miało być all inkluziw, a tu są pientrowe łuszka! Ja spie na górze, a Franek zasuwa drabinką, bo udaje, że jest ninja. W nocy kłócili się, czy wolno chrupać kulki po dwunastej, bo jedna ciocia mówiła, że można, a druga, że nie, więc zrobiliśmy referendum i wygrała demokracja (czyli ja i Franek).
Mamo, jedzenie tu jest takie, że nie da się tego opisać, bo jak zjem to się jeszcze trochę oblizuję, bo zostało pod wąsem. Dają warzywka i coś zielonego co się kręci na talerzu, może to ślimak? A raz były dropsy i prawie się posikałem z radości, ale nie powiem gdzie, bo to hotel 4 gwiazdki.
Ciocie tu są jak roboty, tylko mają brokat na futrze i czasem śpiewają jak mnie głaszczą, tylko nie umieją wszystkich piosenek i śpiewają "Szła szczurzyca przez wieś, niosła dropsa w pysku". Fajne ciocie, nie krzyczą, tylko czasem mówią: "Gryzie się cicho!" i wtedy wszyscy są grzeczni przez pół minuty.
Rozrywka jest – był wyścig po rurach, wygrał Tadzik, bo miał turbo w ogonie. Ja chciałem być drugi, ale się zagapiłem na własną ogonówkę i się pogubiłem w labiryncie. A wieczorem czytają bajki o szczurach-piratach, które kradły kroksy z fabryki, ale nie wiem czy to prawda, bo ciocia mrugała jak mówiła.
Najgorzej, że nie mogę się żalić na pobyt, bo wszyscy się cieszą i nawet jak spróbowałem być smutny, to mnie poczęstowali makaronem i zapomniałem, że mam być smutny.

Mamo, przyślij mi zdjęcie mojego kąta pod szafą i trochę starego swetra, bo tu pachnie lawendą, a ja tęsknię za naszym zapaszkiem.
Nie wiem, kiedy wrócę, bo tu czas płynie wolniej niż drops spada z łóżka, ale jak wrócę, to przywiozę ci coś z bufetu, jak znajdę kieszeń.
Kocham cię jak szczur kroksy i bardziej!
Twój syn szczur,
Kubuś

P.S. Franek mówi, że jak będę dalej pisał listy, to może mnie tu zostawią na stałe i będę miał hotel forever. Chyba się zgadzam, bo tu jest super fajnie (ale nie mów babci!).