Świnki morskie mają wiele zalet, ale odporność biologiczna zdecydowanie nie jest jedną z nich. Natura stworzyła z nich urocze futrzaste odkurzacze do zieleniny, po czym… zapomniała dodać do instrukcji obsługi jednego kluczowego elementu: produkcji witaminy C. I tak przeszły do historii jako gatunek, który może mieć wszystko - oprócz własnej fabryki kwasu askorbinowego.
To nie jest żart. To realna wada genetyczna, która sprawia, że bez odpowiedniej diety świnka morska zaczyna zmierzać w stronę szkorbutu niczym XVIII-wieczny marynarz bez dostępu do kiszonej kapusty.
Jak to się właściwie popsuło?
Normalne ssaki (czyli te, którym życie poszło trochę lepiej) potrafią syntetyzować własną witaminę C. Wątroba bierze glukozę, obrabia ją na kilku enzymatycznych etapach i finalnie powstaje kwas askorbinowy. U świnek morskich proces ten działa pięknie… aż do ostatniego etapu. Brakuje im jednego, kluczowego enzymu: L-gulonolaktonowej oksydazy. Bez niej cała ścieżka zostaje zatrzymana w miejscu - jakby ostatnia taśma produkcyjna w fabryce stanęła, a reszta linii próbuje udawać, że wszystko działa.Problem polega na tym, że gen, który kodował ten enzym, zmutował, przestał się nadawać do użytku i został odstawiony w kąt jako martwy relikt. Nazywamy to pseudogenizacją: gen niby jest, ale zachowuje się jak mieszkaniec pustego domu, w którym światło jeszcze działa, ale nikt tam nie mieszka.
Co najśmieszniejsze - ta sama usterka dotyczy nas, ludzi. I większości naczelnych. Tak, my również jesteśmy w tej grupie ewolucyjnych pechowców, którzy muszą zjadać swoją witaminę C, zamiast ją wytwarzać. Tyle że my mamy cytrusy, suplementy, sklepy i dostęp do wszystkiego na żądanie. Świnka morska ma co najwyżej zielony listek i nadzieję, że opiekun wie, co robi.
Konsekwencje, czyli ciemna strona marchewki
W momencie, gdy śwince zabraknie witaminy C, zaczyna się szkorbut. Objawy potrafią być dramatyczne: krwawienia, problemy z kośćmi, luźne zęby, ból przy poruszaniu, a czasem nawet niemożność chodzenia. To właśnie dlatego w leczeniu chorób świnek często zaczyna się od jednego prostego pytania: „A ile ona dostaje witaminy C?”. Może nie brzmi to spektakularnie, ale w praktyce decyduje o tym, czy układ łącznotkankowy zwierzęcia się trzyma, czy zaczyna się powoli rozpadać jak domek z waty cukrowej.Żeby było śmieszniej, zapotrzebowanie wcale nie jest wielkie - zwykle od dziesięciu do trzydziestu miligramów na kilogram masy ciała dziennie, a w chorobie do pięćdziesięciu. Ilości śmiesznie małe, ale absolutnie niezbędne.
To taki biologiczny paradoks: potrzeba czegoś w mikroskali, ale konsekwencje braku są gigantyczne.
Ewolucyjny plot twist z lat 70.
Historia ta miałaby bardzo depresyjny ton, gdyby nie fakt, że natura czasem lubi zrobić psikusa. W latach siedemdziesiątych opisano trzy świnki morskie, które zjadły dietę kompletnie pozbawioną kwasu askorbinowego i przez wiele miesięcy nie wykazywały absolutnie żadnych oznak szkorbutu. Mechanizm tego zjawiska nie został do końca wyjaśniony, a częstość występowania takich osobników jest niezwykle rzadka.Co ciekawe, prawdziwe mutacje odwrotne - czyli reaktywację uszkodzonego genu - udokumentowano u niektórych gatunków nietoperzy i ptaków z rzędu Passeriformes. Pokazuje to, że życie potrafi czasem wcisnąć przycisk cofnij, choć u świnek morskich i naczelnych mutacje w genie GULO uznawane są za nieodwracalne
A dlaczego ludzie nie mogą syntetyzować witaminy C?
Na nasz los złożył się właściwie ten sam mechanizm, który dotknął świnki: enzym zniknął, gen stał się bezużyteczny, a organizm przestał produkować coś, co kiedyś robił bez problemu. Badania genetyczne wskazują, że u przodków współczesnych naczelnych mutacja ta pojawiła się około czterdziestu milionów lat temu, kiedy dieta była tak bogata w owoce, że organizm zwyczajnie mógł sobie pozwolić na porzucenie tej funkcji. Ewolucja nie przewidziała, że nasze gatunki kiedyś postanowią opuścić drzewa, wejść na statki i zacząć umierać na szkorbut pośrodku oceanu.Świnka morska stała się więc naszym małym, futrzastym lustrem biologicznym: ona nie może, my nie możemy, a obie strony radzą sobie z tym na swój sposób. My mamy suplementy i sklepy z cytrusami. Ona ma nas.






0 komentarzy
Brak komentarzy
Masz coś do powiedzenia? W artykule jest błąd?
Zostaw komentarz
Twój głos naprawdę ma znaczenie.