Koszatniczki (Octodon degus) są stworzone do życia w kimś i z kimś. W naturze mieszkają w rozbudowanych koloniach, kopią wspólne nory, razem wychowują młode, śpią w ciasnych kupkach, gadają ze sobą cały dzień tym swoim koszatniczym radiem - piskami, ćwierkami, pomrukami. Dla nich obecność innych to nie miły dodatek, tylko podstawa, coś jak dla nas relacje z bliskimi.

W domu bardzo szybko to widać. Kiedy jedna koszatniczka oddali się za daleko, druga zaczyna nawoływać. Kiedy pojawia się coś nowego w klatce, wszystkie ruszają sprawdzić, najlepiej razem. Kiedy coś je przestraszy - kulka futra robi się nagle bardziej zwarta, bo łatwiej się bać we dwójkę niż w pojedynkę. Ta „społeczność” to nie poetycki opis, tylko realny, bardzo konkretny fundament ich dobrostanu.

Dlatego tak szokujące dla opiekuna bywa to, co dzieje się po dłuższej izolacji. Mamy zwierzę, które do tej pory spało z resztą w jednym domku, wspólnie jadło i czyściło futerko towarzyszowi. Trafia na jakiś czas do osobnej klatki - choroba, zabieg, poważne bójki, kwarantanna. Mija tydzień, dwa, trzy. Koszatniczka zdrowieje, więc opiekun z ulgą postanawia „oddać ją stadu”. Wkłada ją z powrotem do dawnej klatki… i nagle okazuje się, że dawne przyjaciółki ją gonią, gryzą, wyrzucają z domku. One zachowują się tak, jakby zobaczyły intruza, a nie „koleżankę po chorobie”. To właśnie jest „wypadnięcie ze stada”.

Co się dzieje w głowie koszatniczki, która była sama?

Izolacja społeczna u tak stadnego gatunku jak degu to coś więcej niż zwykła samotność. Badania (m.in. Cavieres i in., 2023) pokazują, że długotrwałe przebywanie w pojedynkę zmienia sposób działania mózgu: zwierzę staje się bardziej nerwowe, trudniej mu się „uspokoić” po stresie, ma upośledzoną pamięć społeczną i roboczą, a obszary odpowiedzialne za uczenie się i relacje społeczne dosłownie funkcjonują inaczej niż przed izolacją. Badania na innych gatunkach - szczurach, myszach, małych małpach - pokazują, że długotrwała izolacja społeczna wywołuje silną reakcję stresową w mózgu i upośledza funkcje poznawcze. Innymi słowy: samotność ma realny, mierzalny wpływ na układ nerwowy.

U koszatniczek, zwłaszcza młodych, jest to jeszcze bardziej czułe. Wczesne doświadczenia społeczne „programują” sposób, w jaki zwierzę będzie czytało świat: czy inne osobniki są wsparciem, czy zagrożeniem, czy można do kogoś przytulić się przy śnie, czy lepiej mieć zawsze wolną drogę ucieczki. Jeśli w tym okresie dochodzi do dłuższej separacji, to później utrudnia budowanie stabilnych więzi - nawet wtedy, gdy warunki obiektywnie są już dobre.

Do tego dochodzi prosta, ale bardzo ważna rzecz: koszatniczka zamknięta sama w klatce ma mniej bodźców społecznych. Nikt nie odpowiada na jej nawoływania, nikt jej nie myje, nie koryguje jej zachowania. Mózg, który jest zaprojektowany do czytania sygnałów od innych, nagle zostaje odcięty od odbiornika. Z czasem zmienia się to, jak zwierzę reaguje na drugi pyszczek: zamiast ciekawości jest napięcie, zamiast rozpoznania - ostrożne „kim ty w ogóle jesteś?”.

Jak koszatniczki rozpoznają „swoich”?

Dla nas „to ta sama koszatniczka co zawsze” - ma ten sam kolor, tę samą kropkę na nosie. Dla nich sprawa jest bardziej złożona. Członek stada to przede wszystkim konkretna mieszanka sygnałów zapachowych, głosu i zachowania.

Zapach zmienia się bardzo łatwo: inna karma, leki, maści, inny podkład, ale też po prostu brak kontaktu z „zapachem kolonii”. Głos potrafi się zmodyfikować pod wpływem stresu, bólu, osłabienia. Wzorce interakcji znikają, bo nie ma kto ich „odświeżać” - nie ma wspólnego spania, czyszczenia futra, przepychanek o ulubiony domek.

Kiedy po dłuższej przerwie taka „odnowiona” koszatniczka wraca, grupa może jej zwyczajnie nie rozpoznać.Badania nad długotrwałą izolacją (Rivera i in., 2020) pokazują, że chroniczna separacja upośledza pamięć rozpoznawania społecznego, co może prowadzić do traktowania dawnych towarzyszy jako obcych osobników.„ U samców jest to szczególnie widoczne, bo samce mocniej rywalizują o zasoby i pozycję. Dla samca, który przez tydzień ”rządził„ w klatce, nagły powrót innego dorosłego samca do jego terytorium to nie ”kolega wrócił ze szpitala„, tylko ”ktoś mi wchodzi z butami do domu„.

Jak to wygląda oczami opiekuna - i oczami samej koszatniczki?

Z perspektywy człowieka scenariusz jest prosty: było stado, była choroba, rozdzieliliśmy, jest lepiej, wracamy do stada.

Z perspektywy koszatniczki po izolacji wszystko wygląda inaczej. Ona wychodzi z transportera i widzi niby znajomą klatkę, ale zapach już nie jest taki sam, jej własny zapach też jest inny, a w dodatku najważniejsze miejsca w klatce są już „czyjeś”: miska, paśnik, najwyższa półka, ulubiony domek. Dawni towarzysze są pobudzeni - bo ktoś właśnie wszedł na ich terytorium. Zaczyna się intensywne obwąchiwanie, szybkie ruchy, nerwowe ogony. Jeśli obie strony są zestresowane, bardzo łatwo o gwałtowny wybuch: ktoś kogoś depcze, ktoś za długo wącha ogon, ktoś odruchowo odskakuje i wydaje ostry dźwięk. I nagle robi się bójka.

Z naszej perspektywy to „jak oni mogą tak się zachowywać, przecież się znają!”. Z ich - klasyczna sytuacja wejścia obcego osobnika na cudze terytorium. Do tego dochodzi cała historia ostatnich dni albo tygodni spędzonych w samotności: mózg, który nauczył się, że świat społeczny boli, reaguje teraz szybkim alarmem tam, gdzie kiedyś był spokój.

Objawy, że coś poszło nie tak

O tym, że koszatniczka realnie „wypadła ze stada”, nie świadczy pojedyncze fuknięcie czy przepędzenie sprzed miski - takie rzeczy zdarzają się nawet w bardzo dobrze funkcjonujących grupach. Problem zaczyna się wtedy, gdy powstaje trwały wzorzec: jedna koszatniczka jest systematycznie goniona, nie może spokojnie zjeść, nie sypia razem z innymi, a na sam widok współlokatorek reaguje paniką.

Od strony grupy widać to jako powtarzającą się agresję: polowanie po całej klatce, ataki w ruchu, wgryzanie się w zad, blokowanie drogi ucieczki, wypędzanie z każdego kąta. Od strony zwierzęcia odrzuconego - jako wycofanie, siedzenie w jednym rogu, chudnięcie, jedzenie tylko „po cichu”, w momentach, gdy reszta jest zajęta, oraz różne nerwowe zachowania: bieganie bez celu, drapanie podłoża, obsesyjne skakanie w to samo miejsce.

To już nie jest „ustalanie hierarchii”, tylko życie w permanentnym stresie. I tu wchodzi rola opiekuna: trzeba przerwać to dużo wcześniej, niż poleje się krew.

Kiedy izolacja jest konieczna - i co wtedy?

Byłoby pięknie, gdyby nigdy nie trzeba było rozdzielać koszatniczek. Rzeczywistość jest jednak taka, że czasem po prostu nie ma wyboru: poważna choroba, operacja, ryzyko rozejścia się szwów, bardzo ostre bójki, zakaźne problemy zdrowotne - to sytuacje, w których izolacja ratuje życie.

Da się jednak sprawić, żeby była mniej „totalna”. Zamiast przenosić chore zwierzę do innego pokoju, można postawić osobną klatkę obok - tak, żeby zwierzaki się widziały, słyszały i czuły. Warto regularnie wymieniać między nimi elementy wyposażenia: podłoże, domki, hamaki. Chodzi o to, żeby zapach „pracował” w obie strony, a nie był nagle obcy przy powrocie.

To nie zdejmie całkowicie ryzyka „wypadnięcia ze stada”, ale bardzo je zmniejsza. Zamiast komunikatu: „nagle w mojej klatce pojawił się obcy osobnik”, mamy raczej: „aha, to ten, którego od jakiegoś czasu czuję i widzę przez pręty”.

Jak sensownie przeprowadzić reintegrację?

Największym błędem jest odruch „dobra, już zdrowa, to wraca do reszty”, czyli wrzucenie zwierzęcia prosto do starej klatki i liczenie na cud. Reintegracja to proces, a nie wydarzenie jednego popołudnia.

Rozsądny scenariusz wygląda mniej więcej tak: najpierw etap „przez siatkę”, w którym koszatniczki mieszkają obok siebie i uczą się na nowo swoich zapachów i widoku. Potem dochodzi intensywna wymiana zapachów - zamiana domków, podkładów, tkanin. Dopiero kiedy emocje wyraźnie opadną (po podejściu do bariery dominuje ciekawość, a nie rzucanie się z zębami), wprowadzamy krótkie spotkania na neutralnym terenie.

Neutralny teren jest kluczowy: niech to będzie wybieg, duże pudło albo inna klatka, a nie środek „królestwa” jednej ze stron. W środku nie powinno być jednego, super cennego domku, o który od razu wybuchnie spór - raczej kilka kryjówek i dużo miejsca na ucieczkę. Opiekun w tym czasie nie robi kawy w kuchni, tylko siedzi przy tym i patrzy. Krótkie gonitwy czy ostrzejsze obwąchiwanie są normalne. Ale jeśli jedna koszatniczka jest systematycznie przyciskana do podłoża, jeśli pojawia się wgryzanie w ciało i brak możliwości ucieczki, trzeba przerwać.

Zwykle pierwsze udane spotkania są krótkie. To dobrze. Lepiej zakończyć w momencie, w którym jeszcze „jest ok”, niż czekać, aż spirala stresu się nakręci. Nocne łączenie zostawiamy na później - noc to idealny moment na załatwianie spraw „po cichu”, więc póki nie mamy pewności, że atmosfera jest stabilna, bezpieczniej jest na noc znowu rozdzielić zwierzaki.

Tak, to bywa frustrujące. Tak, trwa. Za to bardzo często procentuje - zamiast jednego wielkiego wybuchu i traumatycznego doświadczenia, mamy stopniowe oswajanie, w którym zwierzęta naprawdę mają szansę się zrozumieć.

A jeśli mimo wszystko się nie udaje?

Zdarzają się sytuacje, w których mimo długich prób, łączenia przez siatkę, neutralnych wybiegów i opiekuńczego nadzoru, stado po prostu nie chce przyjąć byłego członka z powrotem. Każda próba kończy się agresją, a izolowane zwierzę zaczyna reagować już na sam widok drugiej koszatniczki strachem graniczącym z paniką.

Wtedy najtrudniejszy krok musi wykonać człowiek: odpuścić pomysł, że „oni MUSZĄ znowu być razem, bo kiedyś byli”. Czasem lepszym rozwiązaniem jest znalezienie temu konkretnemu osobnikowi nowego, spokojnego towarzysza i zbudowanie relacji od zera niż uporczywe wciskanie go do grupy, która go nie chce.

Bardzo często jest tak, że zwierzę odrzucone w jednym stadzie, w innym układzie rozkwita. Przestaje się chować, zaczyna inicjować kontakt, lepiej je. Tak jak u ludzi - z jednymi osobami zwyczajnie nie da się żyć pod jednym dachem, z innymi nagle okazuje się, że można normalnie oddychać.

Czy każda koszatniczka musi mieć stado?

Z biologii wynika jasno: koszatniczka to gatunek stadny. Pojedyncza koszatniczka trzymana w samotności „bo to wygodniejsze” to nie jest dobre rozwiązanie. Ale świat nie jest czarno-biały. Zdarzają się osobniki z taką historią, traumą czy chorobą, że klasyczny model „wesołej paczki” po prostu im nie służy. Lepiej wtedy mieć jedną, spokojną parę dobrze dobranych zwierząt niż trzyosobowe stado, w którym jedna koszatniczka przez lata pełni rolę chłopca do bicia.

Kluczem jest zawsze obserwowanie konkretnej istoty, nie suchych zaleceń. Jeżeli zwierzę w parze uspokaja się, przybiera na wadze, częściej śpi z drugim, a zachowania lękowe maleją - to jest dobry kierunek. Jeśli w grupie stale siedzi samo, chudnie i ucieka - coś jest nie tak, nawet jeśli „książki mówią, że koszatniczki muszą żyć w stadzie”.

Co z tego wynika dla opiekuna?

„Wypadanie ze stada” nie jest wynikiem złośliwości, focha czy „charakteru”. To efekt tego, jak działa mózg zwierzęcia społecznego: gdy relacje zostają nagle przerwane, a ciało i zapach się zmieniają, system rozpoznawania „swoich” zaczyna się gubić.

Dla opiekuna oznacza to kilka rzeczy: po pierwsze - jeśli tylko się da, lepiej unikać długiej, całkowitej izolacji. Jeśli już trzeba rozdzielić zwierzęta, warto zadbać o kontakt przez siatkę i wymianę zapachów. Po drugie - łączenie po izolacji to najczęściej nie jest jednorazowa akcja, tylko proces na dni albo tygodnie. Po trzecie - czasem trzeba mieć odwagę przyznać, że dane zwierzę w tym konkretnym stadzie już nie będzie szczęśliwe i poszukać mu innego towarzysza.

Opieka nad koszatniczkami to tak naprawdę opieka nad relacjami między nimi. Im lepiej rozumiemy, co dzieje się w ich głowach, tym mniej będziemy widzieć w agresji „złego charakteru”, a więcej - naturalnej, choć czasem bardzo trudnej do oglądania, biologii gatunku stadnego.

Bibliografia

  • Cavieres, G., Bozinovic, F., Bogdanovich, J. M., & Rivera, D. S. (2023). Impact of prolonged chronic social isolation stress on behavior and multifractal complexity of metabolic rate in Octodon degus. Frontiers in Behavioral Neuroscience, 17, 1239157.
  • Long, C. V. (2007). Vocalisations of the degu (Octodon degus), a social caviomorph rodent. Bioacoustics, 16(3), 223-244.
  • Poeggel, G., & Braun, K. (2001). Recognition of mothers voice evokes metabolic activation in the medial prefrontal cortex and lateral thalamus of Octodon degus pups. Neuroscience, 103(4), 861-864.
  • Rivera, D. S., Lindsay, C. B., Oliva, C. A., Codocedo, J. F., Bozinovic, F., & Inestrosa, N. C. (2020). Effects of long-lasting social isolation and re-socialization on cognitive performance and brain activity: a longitudinal study in Octodon degus. Scientific Reports, 10(1), 18315.
  • Uekita, T., & Okanoya, K. (2011). Hippocampus lesions induced deficits in social and spatial recognition in Octodon degus. Behavioural Brain Research, 219(2), 302-309.