W dyskusjach o zwierzętach domowych coraz częściej słyszymy: „Nie kupuj w sklepie, tylko w legalnej hodowli!” albo: „Adopcja albo hodowla – wszystko inne to pseudohodowla!”. Hasła te brzmią dobrze. Nośne, proste, łatwe do zapamiętania. Tylko że rzeczywistość, jak to zwykle bywa, jest o wiele bardziej skomplikowana. Nie chodzi o to, by dyskredytować hodowle – wiele z nich działa porządnie, z pasją i troską o dobro zwierząt. Ale równocześnie nie możemy bezkrytycznie tworzyć mitu, że „hodowla” to zawsze synonim jakości. Bo nie jest. I nigdy nie była.

Hodowla = dobre warunki? Czasem tak. Ale nie zawsze.

Sama rejestracja hodowli – nawet w uznanym stowarzyszeniu – nie daje gwarancji, że zwierzęta są dobrze traktowane, że nie dochodzi do chowu wsobnego, że młode są odpowiednio socjalizowane, a kupujący dobrze poinformowani. To wszystko zależy od konkretnego człowieka. Od jego uczciwości, wiedzy, motywacji.

Istnieją hodowle, które przez lata cieszyły się dobrą opinią, a potem zostały wyrzucone z organizacji. Czasem za nieprawidłowości w dokumentacji, czasem za nieetyczne praktyki, a czasem – niestety – za rażące zaniedbania, brak opieki weterynaryjnej czy prowadzenie sprzedaży na boku, poza systemem.

I nie są to odosobnione przypadki. Wystarczy przejrzeć archiwa niektórych związków, by zobaczyć listy hodowli skreślonych z rejestru – i powody tej decyzji.

Bo tylko złożone podejście daje realne efekty. Hodowla hodowli nierówna – i warto to sobie powtarzać, zanim znów ktoś w dobrej wierze przekaże chorego, lękliwego malucha rodzinie, która chciała tylko dać mu dom.

Hodowla to działalność. A każda działalność to ryzyko nadużyć.

Z formalnego punktu widzenia większość hodowli – niezależnie od tego, czy należą do związku, czy nie – to działalność zarobkowa. I jak każda działalność, może być prowadzona uczciwie, ale też z nastawieniem na szybki zysk. A im większy nacisk na zysk, tym łatwiej o kompromisy: więcej miotów, mniejsza kontrola jakości, mniej czasu na socjalizację, mniej pieniędzy na weterynarza.

Trudno wymagać od każdego przyszłego opiekuna, by umiał odróżnić hodowlę etyczną od tej, która tylko się za taką podaje. A tymczasem przekaz publiczny często sugeruje: „Skoro to hodowla – to wszystko jest OK”. To złudne poczucie bezpieczeństwa.

Rozmnażalnie w przebraniu

Wielu opiekunów, którzy słyszeli, że „trzeba kupować tylko w hodowli”, szuka zwierząt w internecie, kierując się tym hasłem. A tam – prawdziwy las ogłoszeń z „hodowli domowych”, „hodowli hobbystycznych”, „hodowli zarejestrowanych w XYZ” (gdzie XYZ to stowarzyszenie powstałe wyłącznie po to, by ominąć ograniczenia ustawy o ochronie zwierząt).

Część z tych ogłoszeń to zwykłe rozmnażalnie: wiele miotów, brak nadzoru, brak historii zdrowotnej, brak planu hodowlanego. Zwierzęta pochodzące z takich miejsc często trafiają potem do gabinetów weterynaryjnych z problemami genetycznymi, chorobami, lękiem, trudnościami behawioralnymi. I nie – nie mają lepiej tylko dlatego, że nie siedziały w sklepie.

I tu dochodzimy do ważnego punktu: dla osób spędzających połowę życia na grupach tematycznych, śledzących fora i znających każde stowarzyszenie z nazwiska – wybór między dobrą hodowlą a pseudohodowlą może wydawać się oczywisty, wręcz banalny. Ale dla osoby „z ulicy”, która po prostu chce kupić dziecku wymarzoną świnkę czy chomika – już nie.

Tymczasem część komentujących w sieci formułuje swoje opinie z pozycji absolutnej: „edukacja to obowiązek!”, „każdy powinien się dowiedzieć, zanim kupi!”, „trzeba czytać, szukać, porównywać!”. I oczywiście – dobrze by było. Ale wypowiadanie tego tonu jak objawienia często mija się z rzeczywistością. Nie każdy ma czas, kompetencje czy świadomość, że w ogóle powinien coś sprawdzać – a my, zamiast piętnować, powinniśmy tworzyć system, w którym to nie klient musi być ekspertem, by nie kupić zwierzęcia z miejsca nieetycznego.

Czym powinna być dobra hodowla?

Dobra hodowla to nie tylko logo, nazwa i deklaracja przynależności do stowarzyszenia. To również nie tylko ładne zdjęcia i obecność na wystawach. Prawdziwa, odpowiedzialna hodowla to miejsce, w którym zwierzęta są celem, nie środkiem – a ich dobrostan, zdrowie i potrzeby są na pierwszym miejscu, nawet kosztem „opłacalności”.

Rzetelna hodowla:
  • Ma plan hodowlany, a nie przypadkowe kojarzenia samca i samicy „bo są ładne”.
  • Zna genetykę linii, unika chowu wsobnego i monitoruje wady dziedziczne.
  • Dba o dobrostan fizyczny i psychiczny – zwierzęta mają odpowiednią przestrzeń, ruch, socjalizację i stymulację.
  • Nie mnoży ponad miarę – nie ma ciągłych miotów „na zamówienie”.
  • Konsultuje się z weterynarzem, wykonuje profilaktykę i dba o zdrowie także starszych osobników, a nie tylko młodych do sprzedaży.
  • Nie przekazuje zwierząt przypadkowym osobom, bez rozmowy, bez weryfikacji, bez podstawowej informacji zwrotnej.
  • Prowadzi dokumentację: rodowody, daty miotów, dane rodziców i ich kondycji.
  • Nie sprzedaje hurtowo, np. do sklepów masowych czy przez serwisy typu OLX (chyba że to ogłoszenie informacyjne z pełnymi danymi i przejrzystą polityką hodowli).
  • Nie obraża się na pytania – dobra hodowla rozmawia, tłumaczy, edukuje. Nigdy nie mówi: „Nie twoja sprawa, ja wiem lepiej”.
To wysoki standard. I nie każdy, kto używa słowa „hodowla”, mu dorównuje.

Jak rozpoznać, że coś jest nie tak?

Z perspektywy przyszłego opiekuna, który nie jest ekspertem, trudno czasem dostrzec niepokojące sygnały. Oto kilka czerwonych flag:
  • Brak dokumentacji – hodowca nie chce pokazać rodowodów, nie zna dat urodzenia rodziców, nie ma planu hodowlanego.
  • Szybka sprzedaż – zwierzę ma być „na już”, bez pytań o warunki, doświadczenie czy przyszłe życie pupila.
  • Mioty non stop – codziennie inne młode „gotowe do odbioru”, cały czas na sprzedaż. Czasem wręcz kilka gatunków naraz.
  • Kontakt przez OLX i brak strony/mediów społecznościowych – brak przejrzystości, brak informacji o działalności, żadnych zdjęć dorosłych zwierząt.
  • Brak rozmowy o diecie, warunkach, charakterze – jeśli ktoś chce tylko sprzedać i nie interesuje się, co dalej stanie się ze zwierzęciem, to nie jest hodowla, tylko produkcja.
  • Brak warunków odbioru osobistego – nie można zobaczyć warunków, nie można porozmawiać. Odbiór „na parkingu”.
Często największy niepokój powinno wzbudzać to, co z pozoru wygląda „profesjonalnie”, ale jest puste w środku.

Dlaczego nie wystarczy zakazać wszystkiego poza hodowlami?

Na pierwszy rzut oka, pomysł: „Zakażmy sprzedaży zwierząt poza zarejestrowanymi hodowlami” wydaje się logiczny. Niestety, życie już wiele razy pokazało, że prawo bez egzekwowania to iluzja. Tak było np. z psami i kotami po nowelizacjach – co się wydarzyło?
  • Powstały dziesiątki fikcyjnych stowarzyszeń, które rejestrują hodowle bez żadnych kontroli.
  • Rozmnażacze masowi zaczęli sprzedawać „z rodowodem”, który nie ma żadnej wartości – poza myleniem klientów.
  • Zwykli ludzie stracili orientację – skoro każde ogłoszenie wygląda „legalnie”, to skąd mają wiedzieć, co jest czym?
W rezultacie, część sprzedaży zeszła do szarej strefy. I to właśnie tam trafiają dziś tysiące zwierząt – bez opieki, bez socjalizacji, z wadami genetycznymi i lękowymi. To nie hodowla je ratuje. To efekt jej wypaczenia – kiedy system jest tylko na papierze.

Zakazy, jeśli już mają działać, muszą być sprzężone z realnym nadzorem, edukacją i dostępnością alternatyw. Inaczej napędzają tylko chaos – i cierpienie zwierząt.

Co możemy zrobić lepiej?

Zamiast budować barykady, warto zacząć budować mosty. Między organizacjami, sklepami, hodowcami i przyszłymi opiekunami. Bo dobro zwierząt nie zależy od miejsca ich pochodzenia – tylko od jakości ludzi, którzy się nimi zajmują.

Co można i trzeba zrobić?
  • Tworzyć przejrzyste standardy hodowlane i egzekwować je konsekwentnie – nie tylko wobec "tych złych", ale wobec wszystkich.
  • Wspierać edukację – ale nie z pozycji moralnej wyższości. Nie każdy musi być ekspertem. Edukacja to pomoc, nie test.
  • Promować dobre wzorce – pokazywać konkretne przykłady odpowiedzialnych hodowli, sklepów czy adopcji, zamiast powtarzać „wszyscy źli, tylko my dobrzy”.
  • Oferować realną alternatywę – dostęp do dobrze prowadzonej adopcji, kontaktu z ekspertami, sieci rekomendacji i wsparcia.
  • Zachęcać do współpracy – nie eliminacji. Jeśli dobry sklep może współpracować z fundacją i hodowcą – to nie zagrożenie, ale szansa.

A które stowarzyszenie hodowców jest „tym właściwym”? To też kwestia umowna

W świecie hodowli panuje jeszcze jedna iluzja, którą często utrwala się w przekazie publicznym: że istnieje jakieś jedno „właściwe” stowarzyszenie, które skupia wyłącznie odpowiedzialnych hodowców i którego logo na stronie internetowej gwarantuje jakość. Niestety – to też tylko konstrukcja umowna.

Nawet przynależność do wyższych, międzynarodowych struktur, które mają legitymizować działalność danego związku, nie jest żadnym automatycznym certyfikatem uczciwości. To po prostu system zależności i powiązań, który może być dobrze wykorzystywany – albo nadużywany.

W świecie hodowli psów i kotów sytuacja jest już częściowo uporządkowana – większość środowiska rozpoznaje organizacje takie jak FCI czy FIFe jako te „główne”. Choć i tak przeciętny właściciel psa często nie odróżnia ich od stowarzyszeń powstałych po to, by omijać przepisy.

Ale w przypadku gryzoni? Tu panuje jeszcze większy chaos. Istnieje wiele organizacji, niektóre bardzo dobre, inne mniej transparentne, a część powstała głównie po to, by zapewnić hodowli status „zarejestrowanej”. Dla przeciętnego człowieka to czarna magia.

Osoba, która pierwszy raz kupuje świnkę morską czy chomika, najczęściej trafia na ogłoszenie w internecie. Widzi dopisek „hodowla”, czasem nawet z nazwą stowarzyszenia – i ufa, że to oznacza jakość. Tymczasem może to być po prostu kolejna rozmnażalnia, której największą inwestycją było opłacenie składki i wymyślenie ładnej nazwy.

Nie jesteśmy przeciwnikami hodowli. Wprost przeciwnie.

Jako osoby zaangażowane w ratowanie, leczenie i szukanie domów dla setek gryzoni rocznie, nie jesteśmy wrogami hodowli. Nie prowadzimy tej dyskusji z pozycji ideologicznej, ale z praktyki. Mamy kontakt z ludźmi nie tylko w internecie – ale także w realnym świecie. Z rodzinami, które przychodzą po poradę. Z osobami, które znalazły zwierzę porzucone w kartonie. Z tymi, którzy kupili „rasową” świnkę z OLX, a potem tygodniami walczyli o jej zdrowie.

Widzimy, jak duży chaos panuje na rynku. Jak wiele zwierząt trafia do nas z chowu wsobnego, bez jakiejkolwiek historii, z ukrytymi wadami genetycznymi. Ile z nich pochodzi z rozmnażalni, które podpisują się jako „hodowla”, ale nie spełniają żadnych sensownych standardów.

To właśnie dlatego piszemy o tym głośno. Bo zbyt długo milczenie i wzajemne oskarżenia pozwalały, by w cieniu działały miejsca, które nigdy nie powinny mieć prawa rozmnażać zwierząt.

I jednocześnie widzimy, że powtarzanie w internecie w kółko tych samych haseł – „tylko adopcja!”, „tylko hodowla!” – trafia już głównie do tych, którzy i tak są w temacie. Edukujemy najczęściej tych, którzy są już wyedukowani – a ci, którzy naprawdę potrzebują pomocy, nie przebywają w tych samych bańkach.

Zresztą, nawet ta „edukacja” często przybiera formę moralizatorską, sztywną, oceniającą. Zamiast marchewki – kij. Zamiast empatii – pogarda. A to nie buduje zmian, tylko zamyka ludzi na dalszą rozmowę.

Jeśli naprawdę zależy nam na zwierzętach

Nie potrzebujemy wojny między „świadomymi” a „nieświadomymi”. Między hodowcami, aktywistami, sklepami, fundacjami i opiekunami. Potrzebujemy uczciwej rozmowy, jasnych standardów, realnego systemu kontroli i szacunku – zarówno dla zwierząt, jak i dla ludzi.

Nie chodzi o to, by zlikwidować hodowle. Ani o to, by bronić sklepów za wszelką cenę. Chodzi o to, by przestać udawać, że jeden model rozwiąże wszystkie problemy. Nie rozwiąże. Jeśli nie stworzymy spójnego, przemyślanego systemu – z edukacją, kontrolą i dostępnością alternatyw – zwierzęta nadal będą trafiały w przypadkowe ręce, z przypadkowych źródeł. A my nadal będziemy gasić pożary zamiast im zapobiegać.

Nie wystarczy powtarzać haseł. Trzeba zrozumieć, że odpowiedzialność to proces – i że każda dobra zmiana zaczyna się nie od potępienia, ale od dialogu.

Chcesz zweryfikować hodowlę? Poproś o plan hodowlany.

Jeśli zastanawiasz się, czy dana hodowla działa odpowiedzialnie – zapytaj o plan hodowlany. To jeden z najprostszych i najbardziej konkretnych sposobów na oddzielenie rzetelnego hodowcy od przypadkowego rozmnażacza. Uczciwy i profesjonalny hodowca nie tylko nie będzie miał z tym problemu, ale z chęcią pokaże Ci, jakie ma założenia, jak dobiera pary, jak często planuje mioty i jakie są zasady wydawania młodych.

Plan hodowlany nie musi być skomplikowany, ale powinien być spójny i spisany na papierze lub w formie elektronicznej. Może mieć strukturę prostego dokumentu i zawierać takie elementy jak:
  • Nazwa hodowli: NAZWA HODOWLI
  • Rejestracja w organizacji: NAZWA ORGANIZACJI
  • Osoba odpowiedzialna za hodowlę: Imię i nazwisko
  • Weterynarz współpracujący: NAZWISKO LEKARZA (specjalizacja)
  • Cele hodowlane: np. poprawa linii pod kątem zdrowia, umaszczenia, temperamentu
  • Dobór par: zasady kojarzenia, analiza rodowodów, unikanie chowu wsobnego
  • Harmonogram miotów: ile miotów rocznie, maksymalna liczba miotów na samicę, minimalne przerwy
  • Warunki odchowu: wielkość klatek/zagród, dieta, socjalizacja młodych
  • Kryteria adopcji: minimalny wiek i masa do odbioru, wymagania wobec opiekuna
  • Polityka zwrotów i wsparcia: możliwość oddania zwierzęcia, kontakt po adopcji
Jeśli ktoś mówi, że „ma wszystko w głowie” albo unika pytania – to powinna zapalić się czerwona lampka. Brak planu to brak kontroli nad tym, co dzieje się w hodowli – a w konsekwencji ryzyko, że młode rodzą się przypadkowo, bez nadzoru, a ich zdrowie i dobrostan nie są traktowane priorytetowo.

Co może świadczyć o odpowiedzialnym podejściu hodowcy?

Rzetelna rozmowa z hodowcą.
Jeśli potrafi jasno odpowiedzieć:
  • po co rozmnaża te konkretne zwierzęta,
  • jakie cechy chce utrzymać/poprawić,
  • skąd pochodzą rodzice,
  • co robi, gdy młode się nie sprzedadzą
Dobra dokumentacja miotów.
Lista miotów, daty urodzeń, imiona rodziców, waga i stan zdrowia młodych – jeśli ma to zapisane, to już krok w stronę przejrzystości.

Warunki bytowe.
Mało zwierząt, duża przestrzeń, brak nadprodukcji – to mówi więcej niż papier. Ktoś, kto rozmnaża 2 mioty rocznie, często jest bardziej odpowiedzialny niż ktoś, kto ma „piękny plan” i 30 zwierząt na raz.

Gotowość do rozmowy.
Dobry hodowca nie obraża się o pytania. Wręcz przeciwnie – cieszy się, że ktoś interesuje się losem zwierzęcia i chce je dobrze traktować. To jeden z najmocniejszych sygnałów, że ma coś więcej niż tylko ambicje.

Umiejętność powiedzenia „nie”.
Jeśli ktoś potrafi odmówić sprzedaży, bo nie ma zaufania do kupującego – znaczy, że nie traktuje zwierząt jak towaru. To wartość sama w sobie.